Oszustwa ubezpieczeniowe, czyli jak 'drwale’ rąbią ubezpieczycieli

– Pomysłowość ludzka nie zna granic – załamują ręce ubezpieczyciele, widząc kolejny… odcięty palec. O wyłudzaniu „na stłuczki” nie ma nawet co mówić – nadal są niezwykle popularne. Na ile ubezpieczyciele szacują swoje straty? Dokładnie nie wiadomo, ale wspominają nawet o 1,8 mld złotych
Kilka tygodni temu w jednej z podwarszawskich miejscowości trzydziestokilkuletni zakrwawiony mężczyzna prosi o pomoc przypadkowego przechodnia. – Odcięli mi cztery palce! – krzyczał. Na miejsce przyjechała policja, poszkodowany został opatrzony i przewieziony na komendę. Jak relacjonował lokalnej prasie prokurator, nieborak został napadnięty w okolicach warszawskiego Dworca Centralnego. Podobno zaatakowało go tam kilku mężczyzn, wsadziło do samochodu, wywiozło do lasu. Tam sprawcy mieli odciąć mu cztery palce u jednej dłoni.

Policjanci pojechali we wskazane miejsce, ale nie znaleźli śladów znęcania się, krwi ani bytności ludzi. Śledczym mieli też inne wątpliwości – narzędzie, którym według zeznań poszkodowanego miały mu zostać odcięte palce, powoduje inne rany niż te widoczne na dłoni mężczyzny.

Mimo licznych przesłuchań nikomu nie postawiono zarzutów. Powód? Możliwe, że to kolejny przypadek próby wyłudzenia odszkodowania metodą „na drwala”. Jej twórca, pan Grzegorz ze Śląska na początku odciął sobie najmniejszy palec i dostał odszkodowanie. Potem odciął palec serdeczny. Dostał drugie. Wpadł za trzecim razem. Firma ubezpieczeniowa, w której wykupił kolejną polisę, nie mogła uwierzyć, że ma takiego pecha. Historię „drwala Grzegorza” opisywaliśmy w „Gazecie” trzy lata temu. Przez ten czas znalazł on kilkuset naśladowców. Co gorsza, oszuści nie obcinali palców tylko sobie. Od nieoficjalnych informacji przechodzą ciarki po plecach – chciwi rodzice obcinają palce swoim dzieciom. – Choć brzmi to makabrycznie, niestety to prawda. Z łatwością rozpoznajemy takie przypadki, a sprawy kierujemy do organów ścigania – mówią przedstawiciele ubezpieczalni.

Ile to nas kosztuje

Europejska Federacja Ubezpieczycieli policzyła, że łupem oszustów pada ok. 3 proc. zbieranych składek. Ze wstępnych szacunków wynika, że działające w Polsce towarzystwa sprzedały w ubiegłym roku polisy za 60 mld zł, więc naciągacze mogli zgarnąć nawet 1,8 mld zł. A rosnące wyłudzenia – to wyższe ceny ubezpieczeń. To jednak nie wszystkie koszty, jakie ponosimy w związku z przestępczością ubezpieczeniową. – Zakłady ubezpieczeń muszą z przestępczością walczyć. Nikt nigdy nie policzył, ile to kosztuje, ale można szacować, że dla całego polskiego rynku jest to kwota nie mniejsza niż 50-70 milionów złotych rocznie – tłumaczy Marcin Tarczyński, analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń.

Jednak – jak przyznają sami ubezpieczyciele – bardziej dotkliwy jest koszt społeczny ponoszony w związku z wyłudzaniem odszkodowań. – O ile rozbite auto można naprawić, o tyle nie da się naprawić ludzi, którzy np. się okaleczyli. Oni już nigdy nie będą w pełni zdolni do pracy. Konsekwencje, a najczęściej oznaczają one niższy standard życia, ponosić będzie już na stałe najbliższa rodzina. To jednak nie wszystko, bo osoby niezdolne do pracy mają oczywiście prawo do różnego typu świadczeń, chociażby do rent. Ich dożywotnie finansowanie to już ciężar dla państwa, czyli dla nas wszystkich – mówi Tarczyński.

Najłatwiej z polisy samochodowej

– Najczęściej stosowane patenty to upozorowanie wypadku. Sprawcy w odludnym miejscu ustawiają rozbite auta i sugerują, że się tam zderzyły. Czasami kolizja powodowana jest celowo, a niszczony pojazd na przykład posiadał wcześniejsze uszkodzenia, za które przestępca zdążył pobrać odszkodowania w innych firmach – mówi dr Piotr Majewski z Wyższej Szkoły Bankowej w Toruniu. – Zdarzają się też fałszywe zawiadomienia o kradzieży pojazdu, który w rzeczywistości został sprzedany w całości lub na części. Wciąż modne jest powiększanie zakresu uszkodzeń aut i podawanie nieprawdziwych okoliczności wypadków. Wszystkie te metody to klasyka gatunku – są znane od lat i ubezpieczyciele dobrze radzą sobie z ich demaskowaniem.

Eksperci dzielą oszustów na kilka grup: zawodowcy, którzy z tego się utrzymują; sprawcy sytuacyjni, którzy chcą zdobyć pieniądze np. na ratowanie podupadającej firmy. Pozostali to naciągacze okazjonalni, którzy korzystają z szansy łatwego zarobku, bo wydaje im się, że i tak nikt się nie zorientuje.

Najtrudniej walczy się z zawodowcami. Najczęściej są nimi rzeczoznawcy, agenci ubezpieczeniowi, właściciele warsztatów naprawiających samochody czy policjanci. Przeciętny Kowalski nie działa jednak w tak wysublimowany sposób. Świadczy o tym chociażby historia dwóch kierowców, którzy umówili się, że w centrum miasta spowodują kolizję i podzielą się odszkodowaniem. Duża ilość przypadkowych świadków miała uwiarygodnić ich wersję. Jednak dla ubezpieczyciela kluczowe okazało się nagranie z monitoringu, na którym widać było, jak panowie wstępnie omawiają kolizję, a potem trenują na skrzyżowaniu aż do skutku.

Kolejny spryciarz zgłosił się do towarzystwa ubezpieczeniowego, twierdząc, że kierując autem osobowym, został poszkodowany w wypadku z ciężarówką. Uszkodzenia jego samochodu były jednak tak duże, że wykluczały możliwość przeżycia kierowcy.

Zawał czy wypadek?

Najwięcej wyłudzeń, jak co roku, dotyczy odszkodowań z polis majątkowych, jednak skala wyłudzeń z ubezpieczeń majątkowych rośnie dużo szybciej. Ubezpieczyciele przyznają zgodnie: – Ta liczba będzie rosła. Możliwości ubezpieczenia swojego życia są nieograniczone. Na Zachodzie to właśnie ten dział ubezpieczeń cieszy się największym powodzeniem.

Przykład? 20-letni chłopak miał wykupione ubezpieczenie na życie, w którym na wypadek jego śmierci uprawnionym do odszkodowania był jego ojciec. Syn był okazem zdrowia, więc towarzystwo ubezpieczeniowe nie mogło uwierzyć, że niespodziewanie zmarł na zawał serca. Tak przynajmniej zadeklarował jego ojciec, który zgłosił się po odszkodowanie. Jednak kiedy ubezpieczyciel dostał notatkę policyjną, okazało się, że „zgon miał miejsce w wyniku prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości”.

Podobnych przypadków, które pokazują, że wyłudzenia z ubezpieczenia na życie nie są łatwą sprawą, jest dużo więcej.

Pan Piotr zgłosił się do towarzystwa ubezpieczeniowego po odszkodowanie za śmierć swojej teściowej. Do przyjęcia zgłoszenia potrzebne było potwierdzenie pozostawania w związku małżeńskim z dzieckiem zmarłej osoby. Nie były konieczne dokumenty, wystarczyło oświadczenie. Zgłaszający takie oświadczenie złożył. Szybko zweryfikowano oświadczenie. I tutaj zaczęły się problemy. Okazało się, że zgłaszający faktycznie był mężem córki zmarłej. Był, bo kilka lat wcześniej się z nią rozwiódł. Na swój wniosek zresztą.

Pokusa pracownika

Branża ubezpieczeniowa w Polsce zatrudnia kilkadziesiąt tysięcy osób. Mimo szkoleń z tematyki przestępczości ubezpieczeniowej część pracowników – odsetek liczony w ułamkach promila – ulega pokusie i podejmuje współpracę z zorganizowanymi grupami przestępczymi. Najczęściej chodzi o fałszowanie dokumentów. – Jest to działalność wysoce ryzykowna i zwykle szybko ulega dekonspiracji. Przypadki działań pracowników na własne konto są obecnie incydentalne – mówi Tarczyński z PIU.

Choć rzadko, to jednak takie przypadki się zdarzają, jak choćby ostatni na początku lutego bieżącego roku. Wtedy sąd aresztował 34-letniego Krzysztofa S., byłego pracownika jednej z firm ubezpieczeniowych. Powód? Podejrzenie wyłudzenia ponad 660 tys. złotych nienależnych odszkodowań. Ustalono, że mężczyzna działał przez kilka lat. Jest podejrzany o dokonanie 147 oszustw.

Jak to robił? Podrabiał skany aktów zgonu, które wpływały do firmy ubezpieczeniowej i były już wcześniej podstawą wypłaty odszkodowań na rzecz osób uprawnionych. Wpisywał w nie nowe dane wymyślonych osób uprawnionych, wskazując swoje rachunki bankowe. Jak wynika z informacji śledczych, wykorzystał w sumie kilkadziesiąt rachunków bankowych. Jednorazowo wyłudzał 2-20 tys. złotych.

– Jest na to przyzwolenie społeczne. Oszustwa wobec firmy ubezpieczeniowej nie są traktowane jak kradzież – żalą się ubezpieczyciele, którzy często sami muszą weryfikować, czy padli ofiarą oszusta, czy nie. Większe zakłady radzą sobie same, mniejsze muszą korzystać z usług biur detektywistycznych. Ubezpieczyciele stawiają też na edukację. Od kilku lat Polska Izba Ubezpieczeń w ramach Komisji ds. Przeciwdziałania Przestępczości Ubezpieczeniowej prowadzi regularnie wykłady na renomowanych polskich uczelniach.

Cel? Uświadomienie osobom, które potencjalnie w przyszłości będą menedżerami spółek ubezpieczeniowych, czym jest przestępczość, jak bardzo jest groźna i jak z nią walczyć. Wykłady odbywają się na uczelniach, z których najczęściej rekrutowane są osoby do pracy w towarzystwach ubezpieczeń – WPiA UW, UE w Poznaniu czy SGH.

To nie koniec. Od 2011 roku odbywają się wykłady, szkolenia i seminaria wspólne z policją. Od niedawna PIU bierze udział w warsztatach praktycznych dedykowanych funkcjonariuszom Biura Spraw Wewnętrznych KGP. – Walka z przestępczością to oczywiście nie tylko wymiana informacji z policją. Ustawa o działalności ubezpieczeniowej daje zakładom możliwość wymiany informacji między sobą w sprawach związanych z przestępczością. W PIU w 2011 r. uruchomiono jednolity kanał wymiany informacji szkodowej pomiędzy zakładami – opowiada Tarczyński.

gazeta.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sprawdź również
tagi