Ruletka ubezpieczeniowo-zapomogowa. Dlaczego się nie ubezpieczamy?

Od szczęścia zależy, czy po katastrofie Polak będzie miał środki na odbudowę domu. Jeżeli przyjadą kamery telewizyjne, to pieniędzy od rządu wystarczy. A jak nie? Szanse (ale nie zawsze!) można zwiększyć, kupując ubezpieczenie Rząd płaci za katastrofy, więc Polacy czują się bezpieczni. Poza tym myślimy, że jeżeli do tej pory nic złego się nie zdarzyło, to szczęście będzie towarzyszyć nam zawsze. Kolejne porcje informacji o katastrofach nie zmieniają naszych nawyków.

Dlatego doniesienia o kolejnych katastrofach nie robią na nas większego wrażenia. W ubiegłym roku Polacy kupili 7,4 mln polis chroniących domy i mieszkania przed żywiołami, dodatkowo 700 tys. polis wykupiły firmy. Chociaż to prawie trzy razy więcej niż piętnaście lat temu, to ciągle mało.

Kiedy przez Dolny Śląsk przeszła powódź stulecia, straty oszacowano na blisko 12 mld zł. Ubezpieczyciele wypłacili tylko ok. 900 mln zł odszkodowań. W 1997 roku pod wodą znalazło się aż 40 proc. Wrocławia – woda nie oszczędziła nawet historycznego centrum miasta.

To po tamtej katastrofie premier Włodzimierz Cimoszewicz powiedział: „Trzeba się było ubezpieczyć”. Choć była to ewidentna prawda, spadła na niego fala krytyki i do teraz co jakiś czas ktoś wypomina mu te słowa. Gorzej, że do teraz odbijają się jak groch o ścianę.

Dowód? W Polsce ubezpieczonych jest co najwyżej połowa nieruchomości. Ale może nie ma się czemu dziwić, bo w krytycznych momentach i tak państwo wyciąga pomocną dłoń. Byle tylko przyjechały kamery.

Akt I dramatu:

Rząd odbuduje mi dom

Najgorzej było w tym roku na Warmii. Na początku lipca w Bisztynku, 2,5-tysięcznym miasteczku w powiecie bartoszyckim, burza uszkodziła dachy niemal wszystkich budynków i kilkaset samochodów. Wystarczyło 10 minut gradu o wielkości kurzych jaj. Całkowite straty oszacowano na 9,5 mln zł.

W miasteczku trudno znaleźć rodzinę, która nie ucierpiała podczas nawałnicy. – Tragedia. Domy mamy pozalewane, sufity wiszą, dachówek nie ma. Chodzimy jak obłąkani – opowiadały reporterowi TOK FM dwie mieszkanki miejscowości zaraz po tragedii. – To był jeden wielki huk i walenie brył lodu o okna. Chcieliśmy wyjść na podwórko, ale nie mogliśmy. Woda się lała przez korytarz, wylewaliśmy ją wiadrami. Jedna strona dachu jest zupełnie zniszczona. I na podwórku wszystko jest zniszczone – dodała kolejna z kobiet. Wtórował im burmistrz miasta Jan Wójcik: – To dla nas kompletny kataklizm. Najtrudniej jest mi patrzeć na szkołę. To była perełka w województwie, wyremontowana kosztem 12 mln zł, a teraz nie chcę tam spoglądać, aż serce się kraje.

Tego samego dnia w całej Polsce doszło do 38 pożarów spowodowanych piorunami. Lipcowe burze, gradobicia i huragany zniszczyły prawie 74 tys. hektarów upraw i 2,5 tys. budynków (w tym 1,5 tys. lokali mieszkalnych, blisko 700 gospodarczych i 100 szkół). Naprawa zniszczeń będzie kosztować setki milionów złotych.

Kto za to zapłaci? Komisja Nadzoru Finansowego ocenia, że za czerwcowo-lipcowe katastrofy ubezpieczyciele wypłacą nieco ponad 275 mln zł. To pokryje tylko część strat. Do tej pory ubezpieczyciele dostali ponad 64 tys. zgłoszeń. Średnie odszkodowanie ma wynieść 4,2 tys. zł.

Dodatkowe pieniądze dorzuci rząd. Już teraz poszkodowani po gradobiciu w Bisztynku, zdarzeniach w gminie Kolno i gwałtownych opadach deszczu na Dolnym Śląsku dostali zasiłki w łącznej wysokości prawie 2,7 mln zł. A to dopiero początek. Na odbudowę dachów w Bisztynku rząd obiecał 10?mln zł. Minister administracji Michał Boni zapewnił też o pomocy finansowej na odbudowę domów po nawałnicach na Pomorzu. Pierwsze 10?tys. zł – do rozliczenia, drugie – po rozliczeniu. W przypadku większych zniszczeń – od 20 do 100 tys. złotych na rodzinę. Na cały 2012 rok rezerwa budżetu na przeciwdziałanie klęskom żywiołowym i usuwanie ich skutków wynosi ponad 1,4 mld zł.

To nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz, kiedy Polakom ani razu nie przejdzie przez głowę „a mogłem się ubezpieczyć”. Całkowite straty, jakie spowodowała powódź w maju i czerwcu 2010 roku, przekroczyły 12 mld zł. To prawie 1 proc. PKB w 2009 roku!

Akt II dramatu:

6 tys. zł od państwa

Koszt odbudowy czy remontu zniszczonego domu bywa jednak czasem wyższy niż pomoc od państwa. O prawdziwym pechu mogą mówić ci, którzy liczyli na pomoc państwa, ale burza, która przeszła nad ich miasteczkiem, czy inna katastrofa nie była wystarczająco medialna. Wtedy poszkodowani zostają z niczym.

Tak było w przypadku pana Jerzego, któremu powódź w maju 2010 roku zniszczyła mieszkanie i warsztat samochodowy.

W Czechowicach-Dziedzicach na Dolnym Śląsku płynąca w pobliżu Iłownica zaczęła przelewać się przez wały. Dorobek całego życia straciło tutaj wiele osób. Ludzie pomagali sobie, jak mogli. Jedna z miejscowych firm np. za darmo pomagała sprzątać i osuszać domy. Straty oszacowano na ponad 6 mln zł.

Pan Jerzy nie ubezpieczył ani domu, ani warsztatu. Mówił, że miał gotowy wypisany wniosek, ale nie zdążył załatwić formalności. 6 tys. zł obiecanej przez rząd zapomogi dla powodzian nie wystarczyło mu prawie na nic. Tylko na najpilniejsze potrzeby: żywność, lekarstwa. A straty były ogromne. Z parteru nie zostało nic. Podłogi i boazerie do wyrzucenia. Wszystko pokrywała gruba warstwa mułu. – Sąsiad obiecał, że przyjdzie mi pomóc, mają także przyjechać moi dwaj koledzy. Jakoś damy sobie radę – opowiadał dwa lata temu „Gazecie”.

Skąd niechęć do ubezpieczania się? – Ludzie kierują się często opowieściami sąsiadów, którzy są rozczarowani przy wypłacie odszkodowania. Bo albo za mało, albo trwało za długo. Walka o odszkodowanie jest dla nich jak kolejna klęska żywiołowa. Poza tym króluje przekonanie, że jeżeli do tej pory nic się nie stało, to szczęście będzie towarzyszyło im nadal. Wierzą, że jakoś to będzie – mówi psycholog biznesu Leszek Mellibruda. I dodaje: – Większość poszkodowanych po katastrofie żałuje, że się nie ubezpieczyła, ale zawsze znajduje usprawiedliwienie przed samym sobą: „Myślałem o tym, ale nie zdążyłem”, „Może w przyszłym roku”. I to powoduje, że ludzie nie podejmują decyzji o zakupie ubezpieczenia.

Akt III dramatu:

Polisa może pomoże

W maju 2010 roku Wisła podtopiła Warszawę. Gdyby nie polisa, pan Piotr straciłby dach nad głową. Za kilkaset złotych swój dom ubezpieczył od wszelkich możliwych zdarzeń: pożaru, uderzenia pioruna, eksplozji, dymu i sadzy, huraganu, obfitego deszczu, gradu, zejścia lawiny śnieżnej, trzęsienia ziemi, osuwania czy zapadnięcia się gruntu, uderzenia pojazdu, szkód wodociągowych, upadku drzew, budynków oraz akcji ratunkowej prowadzonej w związku z tymi zdarzeniami.

Wartość domu wycenił mu agent ubezpieczeniowy, żeby ewentualne odszkodowanie wystarczyło na pokrycie strat. Z tego samego powodu – żeby pieniądze z polisy wystarczyły na ewentualną odbudowę nieruchomości – dom ubezpieczył od wartości odtworzeniowej, a nie rzeczywistej. Chodzi o to, że suma ubezpieczenia jest ustalona na takim poziomie, żeby w przypadku całkowitego zniszczenia odszkodowanie wystarczyło na odbudowę domu od początku. Ubezpieczenie od wartości rzeczywistej – czyli kiedy suma ubezpieczenia jest równa realnej wartości domu – najczęściej na to nie wystarcza.

Nie zawsze jednak poszkodowany ma tyle szczęścia. Dom pani Joanny nie został bezpośrednio podtopiony – zalały go podnoszące się wody gruntowe. I choć woda w domu sięgnęła obrazów na ścianie, kobieta odszkodowania nie dostała. Powód? Ubezpieczenie nie obejmowało zalania spowodowanego przesiąkaniem wód gruntowych.

Problemów z uzyskaniem odszkodowania jest więcej. Większość dużych firm ubezpieczeniowych wielokrotnie próbowała pomniejszać odszkodowania dla powodzian o przyznaną im pomoc rządową. Czyli jeżeli odszkodowanie miało wynieść 300?tys. zł, pomoc rządowa np. 100 tys. zł, to ubezpieczyciel wypłacał tylko 200 tys. zł.

– To bezprawne. Większość firm zmieniała decyzję, ale jeden ubezpieczyciel idzie w zaparte. Powodzianin, któremu Link4 zmniejszyło odszkodowanie o wysokość zasiłku, pozwał firmę i obecnie toczy się spór przed sądem – mówi Krystyna Krawczyk, dyrektor Biura Rzecznika Ubezpieczonych.

Exodos

Cena polisy dla przeciętnego Kowalskiego to niecałe 200 zł za rok ochrony ubezpieczeniowej. To niedużo w porównaniu z tym, ile kierowcy płacą za dodatkowe ubezpieczenie autocasco, które chroni auto, np. gdy porysujemy sobie lakier. Jednak dla domów wybudowanych na terenach zalewowych, które powódź nawiedziła więcej niż raz, cena ubezpieczenia może być dwa-trzy razy wyższa. Dla mieszkańców dużych miast kilkaset złotych rocznie to nie jest duży wydatek w zamian za ochronę dorobku życia. Inaczej jest jednak w małych miasteczkach i wsiach, gdzie taka kwota może mocno uszczuplić rodzinny budżet.

Trzy lata temu MSW zaproponowało wprowadzenie systemu ubezpieczeń katastroficznych, czyli tzw. trąbowego. Pomysł był prosty: właściciele domów, mieszkań, gospodarstw rolnych płacą obowiązkowo niewielkie składki ubezpieczeniowe, np. 100 zł rocznie. Najuboższym państwo dopłaca do polis. Wzorem miały być dopłaty do obowiązkowych ubezpieczeń rolniczych.

Wszystko pod warunkiem, że „trąbowe” wykupi każdy. Bo jeśli zrobiliby to tylko mieszkańcy terenów zagrożonych żywiołami, cena ubezpieczenia musiałaby być znacznie wyższa i mało kogo byłoby na taką polisę stać.

Niestety, prace nad projektem zostały wstrzymane dokładnie rok temu. Powód? Ministerstwo z obawy przed tym, że obowiązkowe ubezpieczenie może być uznane za kolejny parapodatek, zrezygnowało z realizacji pomysłu. Orzekło, że lepiej sprawdza się system oparty na pomocy społecznej. Nie było też zgody na dopłaty z budżetu do polis dla najbiedniejszych.

Teraz minister Boni zapowiedział, że na początku sierpnia, po zakończeniu prac na terenach dotkniętych nawałnicami, spotka się z Polską Izbą Ubezpieczeń. – Kluczową kwestią jest promocja ubezpieczeń, w szczególności wśród mieszkańców terenów, na których najczęściej występują katastrofy – powiedział „Gazecie”. – Druga rzecz to przegląd rozwiązań stosowanych w innych krajach. Rozważymy pewne dopłaty do polis, żeby były one tańsze i dzięki temu bardziej popularne. Skalkulujemy, co się bardziej opłaca: obniżenie ceny ubezpieczeń czy doraźna pomoc poszkodowanym. Trzecią kwestią jest system ostrzegawczy pozwalający prognozować skalę kataklizmów. Działania zaradcze obniżą poziom strat.

gazeta.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sprawdź również
tagi