Co czuje maleńka Julia? Mecenas szpitala: Pewnie nic

Państwo Bonkowie domagają się od szpitala ginekologiczno-położniczego w Opolu dwóch milionów złotych zadośćuczynienia dla kilkumiesięcznej Julii. M.in. za stres i cierpienia, których doznała i których dozna w przyszłości. Adwokat szpitala na to: nie ma podstaw, by przypuszczać, że dziewczynka w ogóle coś czuje
„W pierwszej kolejności należy zadać pytanie czy w obliczu tak dużego niedotlenienia, jakiego doznała powódka [Julia Bonk – przyp. red.] w ogóle jest możliwe odczuwanie jakiegokolwiek cierpienia fizycznego czy psychicznego. Podnieść bowiem należy, iż w chwili obecnej mózg powódki nie pracuje (…). Skoro zatem mózg powódki nie pracuje, to nie ma pewności, czy powódka cokolwiek odczuwa, a jeśli odczuwa, to jakiego rodzaju są to odczucia” – napisał w odpowiedzi na pozew Bonków pełnomocnik szpitala mec. Jakub Muszyński.

Przekonuje sąd, że skoro mózg dziewczynki jest uszkodzony, to trudno mówić o odczuwaniu przez nią emocji oraz cierpienia, dlatego też należy przeprowadzić badania, które mają wykazać, czy w ogóle Julia potrafi odczuwać i co może czuć.

Matka Julii: Brak słów

– Najpierw doprowadzili dziecko do takiego stanu, a teraz odpowiadają, że skoro nic nie czuje, to nic się nie stało. Nie mam słów, by to skomentować – wyznała „Gazecie” Barbara Bonk.

Jest pewna, że jej córeczka czuje i reaguje. – Na przykład w niedzielę przyszedł nowy pielęgniarz, który musiał ją poznać, by móc z nią zostać na czas, gdy my będziemy na rozprawie. Gdy Julia usłyszała obcy dla niej głos, zareagowała inaczej niż na osoby, które zna. Świetnie wiedziała, że jest to ktoś nowy – opowiada.

Na pismo obrońcy szpitala ostro zareagowali prawnicy Bonków. Mec. Bartłomiej Janyga i mec. Jakub Nawracała w odpowiedzi napisali:

„Do chwili obecnej wobec Julii nie został stwierdzony zgon, wobec czego powódka nadal jest osobą fizyczną – czyli podmiotem praw przysługujących. Powódka w żadnym razie nie znajduje się w stanie śmierci mózgowej. Dywagacje pozwanego [czyli szpitala – przyp. red.] odnośnie prawdopodobieństwa nieodczuwania przez dziewczynkę bólu nie mogą przysłaniać obiektywnie ocenianej niewyobrażalnej krzywdy, jaką jej wyrządzono. Należy przy tym zwrócić uwagę na wysoce niestosowną postawę pozwanego, który po wyrządzeniu krzywdy nie próbuje okazać nawet odrobiny współczucia czy skruchy. Taka postawa, jednoznacznie wskazuje na to, że pomimo iż pozwany jest placówką służby zdrowia, to traktuje pacjentów przedmiotowo, nie próbując w żadnym aspekcie naprawiać popełnionych przez siebie błędów”.

Nikt nie będzie się targował?

Bonkowie oprócz dwóch milionów złotych zadośćuczynienia domagają się również 200 tys. zł odszkodowania za straty poniesione na leczenie dziewczynki, choć te jeszcze nie są do końca oszacowane. Niemniej rodzice dziecka zaznaczają, że rehabilitacja jest bardzo kosztowana (około 150 zł za godzinę) i że chcieliby móc leczyć Julię za granicą.

Domagają się również ustalenia comiesięcznej renty w wysokości 10 tys. zł, by zabezpieczyć potrzeby dziecka. Zaznaczają również, że jej stan oznacza, że przynajmniej jedno z rodziców będzie musiało zrezygnować z pracy, by móc się córką zająć, bo wymaga nieustannej opieki.

Szpital domaga się oddalenia pozwu. – Nie negujemy stanu dziecka. W tej chwili jednak nie mamy pewności, że to przebieg porodu doprowadził do takiego niedotlenienia dziecka, dlatego też złożyliśmy wniosek o powołanie biegłego genetyka. Ważne jest dla nas, by ustalić co naprawdę się stało, ale również zależy nam na dobru dziecka – przekonuje mec. Muszyński.

Dodał, że być może szpital podejmie z rodzicami dziewczynki rozmowy co do ugodowego zakończenia postępowania.

– Nikt nie będzie się targował – zapewniał i zaznaczał, że ważne jest, by postępowanie wewnętrzne szpitala, karne i to przed sądem cywilnym dały jasną odpowiedź na to, kto lub co przyczyniło się do pogorszenia się stanu zdrowia dziecka.

Cesarka była oczywista?

Przypomnijmy, że bliźniaczki Barbary i Bartłomieja (brązowy medalista igrzysk w Londynie w ponoszeniu ciężarów) Bonków urodziły się 20 listopada ub.r. na porodówce przy ul. Reymonta w Opolu. Lekarze odmówili przeprowadzenia cesarskiego cięcia, choć Barbara Bonk o nie prosiła. Najpierw na świat przyszła Maja. Dziewczynka jest zdrowa. Jej siostra Julia urodziła się dopiero po 45 minutach po przyjściu na świat Mai. Doznała ciężkiego niedotlenienia mózgu.

Wczoraj, podczas pierwszego dnia procesu, przed sądem zeznawali głównie lekarze, których sąd, a także adwokaci obu stron pytali o to, dlaczego zdecydowano, by poród odbył się siłami natury, a nie przez cięcie cesarskie.

Lekarz prowadzący ciążę Marek Tomala przyznał, że dla niego cesarka była „oczywistą oczywistością”. Jednak w dokumentacji dotyczącej Barbary Bonk nie poczynił żadnej adnotacji na ten temat, dlatego też pełnomocnik szpitala w odpowiedzi na pozew sugeruje, że w ten sposób mógł się przyczynić do tragedii.

Jednym z najważniejszych świadków była dr Hanna Żwirska-Lembrych, która była lekarzem nadzorującym poród. Ta jednak na najważniejsze pytania (o badania USG, decyzję o braku cesarki itd.) odmówiła odpowiedzi ze względu na prowadzone przez prokuraturę śledztwo w sprawie fatalnego porodu.

– Być może to, co powiem, będzie mnie obciążać, dlatego mam prawo odmówić odpowiedzi – mówiła przed sądem.

Prokuratura prowadzi postępowanie, które ma za zadanie wyjaśnić, czy lekarze prowadzący poród przyczynili się do pogorszenia zdrowia dziecka. Postępowanie jest na razie zawieszone, bowiem śledczy czekają na opinię biegłych.

Na wczorajszej rozprawie nie stawił się Bronisław Łabiak, ówczesny ordynator oddziału patologii ciąży w opolskim szpitalu ginekologiczno-położniczym, który odmówił Bonkom cesarskiego cięcia. Swą nieobecność usprawiedliwił złym stanem zdrowia.

Stawił się natomiast dr Wojciech Guzikowski, wojewódzki konsultant w dziedzinie ginekologii i położnictwa oraz przewodniczący sześcioosobowej komisji powołanej przez szpital tuż po porodzie.

– Myślę, że trzeba było zastosować cesarskie cięcie. Ciąża bliźniacza to ciąża wysokiego ryzyka, poza tym był to 34. tydzień, więc była ona niedonoszona – mówił.

Jego zastrzeżenia budziło również badanie KTG przeprowadzone przed porodem drugiego dziecka, czyli właśnie chorej dziś Julii.

– Badanie było niepełne, należało się do niego przyłożyć, bo część zapisów wskazywała na patologiczną sytuację i zwolnienie akcji serca dziecka – zeznawał.

Walczymy dla niej

Po całym dniu spędzonym w sądzie Bartłomiej Bonk komentował: – To był dla nas bardzo trudny dzień, ale nieunikniony. Jesteśmy tu dla córki, walczymy dla niej po to, by za dwa-trzy lata nie powiedzieć, że już nas nie stać na leczenie naszego dziecka. Walczymy więc dla Julii tak jak ona walczy o zdrowie dla siebie i dla nas.

Na pytanie, co w pierwszym dniu procesu było dla niego najtrudniejsze, odpowiedział, że zeznania dr Żwirskiej-Lembrych, która była lekarzem nadzorującym.

– Nic nie powiedziała, cały czas zasłaniała się śledztwem prowadzonym w prokuraturze. Na szczęście dr Guzikowski powiedział, jak to wszystko naprawdę wyglądało.

gazeta.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sprawdź również
tagi