Dopiero wybuch i śmierć pracowników fabryki prochu zainteresowała państwo. Wcześniej nikt jej nie kontrolował

Wydawałoby się, że zakład, który produkuje materiały wybuchowe dla wojska, powinien być regularnie sprawdzany i spełnianie warunków powinno być weryfikowane na bieżąco. Ale najwyraźniej nikogo to nie interesowało, że fabryka prochu jest niebezpieczna – i dla pracowników, i dla ogółu – mówi radca prawny Piotr Kapusta, reprezentujący poszkodowanych w wybuchu.

Do tragedii doszło 17 maja 2017 roku w Mąkolnie – niewielkiej wsi na Dolnym Śląsku koło Złotego Stoku. Od kilkuset lat istnieje tutaj fabryka prochu, jeden z głównych producentów prochu czarnego w Europie i na świecie. To najstarsza taka fabryka w Polsce. W tragicznym wybuchu zginęło dwóch pracowników, a 15 zostało rannych.

Proces ws. ich śmierci ujawnił warunki, w jakich odbywała się produkcja. Wydając wyrok na kierownictwo zakładu, sąd mówił o tym, że „w firmie liczył się tylko zysk”.

Sąd skazał prezesa firmy Piotra K. na rok więzienia, kierownika produkcji Roberta G. na 8 miesięcy, prokurenta Marka W. na 6 miesięcy i szefa BHP Mieczysława W. na 10 miesięcy. Wszyscy dostali jednak wyroki w zawieszeniu na trzy lata. Sędzia orzekł też grzywnę w wysokości stu stawek dziennych po 50 zł. Mężczyznom przez trzy lata nie wolno też pełnić kierowniczych funkcji w firmach zajmujących się produkcją prochu.

Rozmowa z Piotrem Kapustą z Kancelarii Adwokat Ilony Kwiecień w Dzierżoniowie, który reprezentował rodzinę jednego z zabitych pracowników.

Agnieszka Dobkiewicz: – Czy jesteście państwo usatysfakcjonowani wyrokiem, który zapadł w tej sprawie?

Piotr Kapusta: – Ciężko mówić o satysfakcji, gdy mówimy o sytuacji, w której zginęło dwoje ludzi. Ich życia nie przywrócimy. Natomiast istotne jest uznanie winy w tym sensie, że wskazano na szereg ciężkich nieprawidłowości w tym zakładzie i stwierdzenie, że oskarżeni za to odpowiadają. Sąd za sam wybuch ich jednak nie skazał. To jest kwestia sporna, ale poczekamy na uzasadnienie wyroku, gdzie sąd dokładnie odniesie się do tego zagadnienia. Dla nas na pewno samo to, że wskazano na winę organizacyjną, jest też istotne. W naszym przekonaniu to nie jest tak, iż sam wybuch jest zdarzeniem powstałym w próżni, ale jednak to lata zaniedbań doprowadziły do tragicznego finału.

Przerażające jest to, co usłyszeliśmy na sali sądowej?

– Zgadza się. To jest zakład, co podnoszono na sprawie, bardzo ważny z punktu widzenia obronności, bo to są materiały wybuchowe. Jak wiemy, działalność tego typu jest koncesjonowana. Odbywa się to pod nadzorem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji i to jest pytanie do ministerstwa, w jaki sposób ten nadzór jest prowadzony, że właściwie nie jest prowadzony.

Nie chce się wierzyć, że tak rażące nieprawidłowości nie byłyby wcześniej wykryte przy prawidłowym nadzorze i kontroli. I dopiero wybuch spowodował, że organy państwowe podjęły działania i wykazały, że w tym zakładzie jest stworzone niebezpieczeństwo dla ogółu, a nie tylko dla pracowników.

Proszę zwrócić uwagę, że wybuchła tylko część materiałów.

Co najbardziej poruszyło pana w tym, co pan usłyszał na sali?

– To, że każdy z oskarżonych zrzucał winę na innego. Dla nas to też stanowi wyraz tego, co mówił sąd, że tam nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności. Wszyscy mówili: „to nie ja”. Nikt nie odpowiadał za bezpieczeństwo w zakładzie. Niestety, tak się dzieje często, że gdy coś tragicznego się wydarzy, nagle się okazuje, że winnych nie ma. Sąd uznał jednak inaczej. Z postępowania dowodowego wynika jednoznacznie, że były rażące zaniedbania. To nie jest tak, że nikt za to nie odpowiada.

Ale by dostać koncesję, trzeba spełniać jakieś normy?

– Oczywiście. By dostać taką koncesję na produkcję prochu, która najczęściej trafia do wojska, trzeba spełnić szereg warunków. Wydawałoby się, że taki zakład, który produkuje materiały wybuchowe, powinien być regularnie sprawdzany i spełnianie warunków powinno być weryfikowane na bieżąco. Przy tak rażącym szeregu nieprawidłowości wydaje się niemożliwe, by nikt tego nie zauważył. Więc najwyraźniej nikt tego nie kontrolował.

Szefem produkcji był tam… ochroniarz.

– Sąd okręgowy podkreślił, że trzeba mieć dużą fantazję, by z ochrony pójść na kierownika specjalistycznego zakładu. Tego typu działalność, szczególnie tak niebezpieczna, bo mówimy o produkcji materiałów wybuchowych, powinna być pod specjalnym nadzorem nie tylko ministerstwa, ale też w samym zakładzie powinny pracować osoby przeszkolone, wyedukowane i powinna być nad tym pełna kontrola.

Tymczasem na sali rozpraw usłyszeliśmy przecież o panu – na co zwrócił uwagę sąd – który sobie odbierał telefon przy produkcji prochu, tam, gdzie jest całkowity zakaz w ogóle wnoszenia telefonów, zegarków, czegokolwiek, co mogłoby spowodować iskrę lub napięcie elektryczne.

Tam powinna się odbyć kompleksowa kontrola.

– To kolejne pytanie, jakie powinno być zadane do ministerstwa: co w tej sprawie zostało zrobione? I w świetle ustaleń Sądu Okręgowego w Świdnicy, bazującego szczególnie na opiniach biegłych, powstaje pytanie, czy nie powinno się zweryfikować przyznanej koncesji i czy ten zakład na pewno powinien nadal ją mieć.

A sposób traktowania pracowników?

– Z całego materiału sprawy wyłania się obraz: maksymalizacja zysków i minimalizacja wydatków. Umowy na płacę minimalną, reszta to jest premia, która w kontekście całych zysków jest niewielka. A przecież to osoby na produkcji brały na siebie największy ciężar tego, by te zyski wytwarzać. I całe ryzyko. Tego ryzyka nie ponosił prezes, kierownik, BHP-owiec czy inne osoby z kierownictwa, ale właśnie ci ludzie na pierwszej linii. I dwoje z nich poniosło śmierć.

wyborcza.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sprawdź również
tagi